Środowy wieczór, godzina 18:40. W Hali Gdynia powoli gromadzą się widzowie. Panuje atmosfera lekkiego napięcia i skrępowania, która kojarzy mi się bardziej z teatrem niż koncertem (być może dlatego, że zdecydowana większość koncertów, w których miałam przyjemność uczestniczyć, pełna była mniej lub bardziej pijanej młodzieży, o której można powiedzieć absolutnie wszystko - tylko nie to, że jest skrępowana). Zajmujemy nasze miejsca - całkiem przyzwoite: na płycie hali. Dobrze widać scenę, i jak się okazuje później - świetnie słychać dźwięk. Gasną światła, a na scenę wchodzi jedenastu artystów. Rozlegają się pierwsze dźwięki muzyki i zaczyna się piękna, dwu i pół godzinna podróż na Kubę.
No tak. Laikom należy się kilka słów wyjaśnienia:-) Ku mojemu zaskoczeniu okazało się bowiem, że nie każdy wie, o co chodzi, kiedy podekscytowana mówię, że idę na koncert Orquesta Buena Vista Social Club. Tak więc, uwaga!
Buena Vista Social Club to klub muzyczny w Hawanie, bardzo popularny w latach 40 XX wieku. Buena Vista Social Club to także tytuł filmu Wima Wendersa opowiadającego o występujących w tym klubie muzykach. Buena Vista Social Club to w końcu nazwa niezwykle popularnego albumu, nagranego przez Ibrahima Ferrera i spółkę, jak podaje niezawodna Wikipedia - sklasyfikowanego na 260 miejscu listy 500 albumów wszech czasów magazynu Rolling Stone.
Buena Vista Social Club to klub muzyczny w Hawanie, bardzo popularny w latach 40 XX wieku. Buena Vista Social Club to także tytuł filmu Wima Wendersa opowiadającego o występujących w tym klubie muzykach. Buena Vista Social Club to w końcu nazwa niezwykle popularnego albumu, nagranego przez Ibrahima Ferrera i spółkę, jak podaje niezawodna Wikipedia - sklasyfikowanego na 260 miejscu listy 500 albumów wszech czasów magazynu Rolling Stone.
Przede wszystkim: muzyka. Fantastyczna, porywająca do tańca, energetyczna i wesoła, a czasem nostalgiczna i refleksyjna. Świetnie, profesjonalnie wykonana (przynajmniej tak brzmiała dla mojego niewprawionego ucha). Hitem wieczoru zdecydowanie była osiemdziesięciodwuletnia (!) Omara Portuondo, która samą swoją obecnością hipnotyzowała publiczność. Niezwykły głos i charyzma Omary urzekają. Pełen czad :-). Niestety, gwiazda pojawiła się dopiero w drugiej części koncertu. Nie można natomiast twierdzić, że bez Omary impreza by się nie udała. Pozostali muzycy dawali z siebie wszystko - tańczyli i grali fantastyczne solowe improwizacje. Jeśli coś mi się nie podobało, to publiczność, która reagowała wyjątkowo mało żywiołowo. Muzykom udało się podnieść mieszkańców Trójmiasta z niezbyt wygodnych krzeseł dopiero pod koniec występu, a i tak sporo osób stało nieruchomo, leniwie śledząc wydarzenia rozgrywające się na scenie. No i nie ukrywam, wolałabym wysłuchać tego koncertu w bardziej kameralnych okolicznościach. Cóż...jak się nie ma co się lubi...
Na koniec apeluję: drogie Trójmiasto! Więcej takich imprez poproszę!
Źródło: www.stevey.com
Zazdroszczę Ci takiego koncertu. Ja niestety leżałem ze grypą, a taka okazja w Polsce może się nie powtórzyć
OdpowiedzUsuńMyślę, że na pewno nadarzy się jeszcze okazja:-)
Usuń