Chociaż od pamiętnego meczu Milan –
Barcelona minął już ponad miesiąc czasu, wspomnienia o tym wydarzeniu są we
mnie wciąż bardzo żywe. Dlatego też postanowiłam Wam opowiedzieć o swojej
pierwszej wizycie na San Siro i emocjach, które w trakcie tej niezwykłej
podróży przeżyłam. Jeżeli jesteście ciekawi jak w praktyce wygląda prawdziwe
kibicowanie, zapraszam do zapoznania się z moją relacją.
Ci facciamo i chilometri superiamo gli ostacoli col
Diavolo in fondo al cuor!
Przemierzamy kilometry. Pokonujemy przeszkody. Z Diabłem w
głębi serca!
Jak już pisałam w poprzednim poście (http://3-stylescity.blogspot.com/2013/03/mediolan-w-jeden-dzien.html) na mecz Milan –
Barcelona wybrałam się z siostrą Olą i grupą kibiców z Milan Club Polonia. Żeby
znaleźć się w końcu w Mediolanie, musieliśmy pokonać długą drogę.
19 lutego 2013 r. około 10 rano wyjechałyśmy z Gdańska
pociągiem w kierunku Poznania. Już w pociągu poznałyśmy kilku oddanych fanów
Rossonerich, tak więc podróż upłynęła nam bardzo wesoło i szybko:)
W Poznaniu jeden z kolegów – Radek sprawił mi i siostrze bardzo miłą niespodziankę, obdarowując nas bukietami pięknych czerwonych tulipanów w dowód uznania za kibicowanie najlepszej drużynie na świecie. Po zapoznaniu się z resztą ekipy okazało się, że wśród 39 kibiców jedynymi dziewczynami jesteśmy ja i Ola. Co oznaczało, że mogłyśmy się cieszyć szczególnymi względami (np. przed odjazdem z postoju obowiązkowym pytaniem koordynatorów było: "Siostry są? Jeśli tak to możemy jechać":)
Z Poznania wyruszyliśmy o 16. Muszę przyznać, że już sama
podróż do Mediolanu była fantastyczną przygodą. W autokarze poznałam wspaniałych ludzi, kibicujących Milanowi od lat i podobnie jak ja kochających tę drużynę całym sercem. Spotkanie tylu osób dzielących ze mną moją pasję było
dla mnie niezwykłe, w końcu poczułam się jak wśród swoich, bo chociaż kibicuję
Milanowi od kilkunastu lat, przez ten czas poznałam niewielu kibiców
Rossonerich. Całą drogę wspominaliśmy największe sukcesy naszej drużyny,
żartowaliśmy i śpiewaliśmy kibicowskie przyśpiewki. Jednym słowem – jedna wielka
impreza:)
Do Mediolanu dojechaliśmy około 10 rano 20 lutego. Już od
rana wszyscy zaczęliśmy czuć emocje i napięcie związane ze zbliżającą się walką.
Jeden z kolegów kupił La Gazzetta dello Sport, którą wszyscy zaczęliśmy sobie
wyrywać z rąk, żeby jak najszybciej zapoznać się z przewidywanymi składami
Milanu i Barcy. Niektórzy Milaniści mieli pewne obawy co do wyniku, ale ja
byłam pewna, że będzie dobrze - „Skoro Celtic poradził sobie z Barcą to my nie
damy rady?”:)
Pierwszym
punktem naszego programu był oczywiście San Siro. Stadion robi niesamowite
wrażenie, jest po prostu piękny i ogromny.
Po zrobieniu wielu zdjęć udaliśmy się na zwiedzanie
Mediolanu. Bardzo podobało mi się to, że wszędzie chodziliśmy niemal całą ponad
trzydziestoosobową ekipą. Byliśmy na pysznej pizzy, na Piazza del Duomo, na
wspólnych zakupach w Milan Store. Odwiedziliśmy
siedzibę zarządu Milanu przy Via Turati 3, gdzie razem z siostrą mogłyśmy
zrobić sobie zdjęcie trzymając jedno z trofeów Milanu w rękach, co stanowiło
dla nas nie lada przeżycie.
Po Mediolanie poruszaliśmy się metrem, gdzie ze względu na wspaniałą akustykę ćwiczyliśmy głosy przed meczem wyśpiewując kibicowskie piosenki. Gdy zaczęliśmy skakać i śpiewać: Chi non salta nerazzuro è! dołączyła się do nas ogromna grupa ludzi.
Około godziny
19 wyruszyliśmy całą ekipą na stadion. I tak po krótkim marszu znalazłam się
wreszcie po raz pierwszy w życiu na San Siro. O tej chwili marzyłam przez
wszystkie lata kibicowania Milanowi przed telewizorem. Tego uczucia i tych
emocji nie da się po prostu opisać. Poczułam wielką radość a w oczach miałam
łzy wzruszenia - Czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko piękny sen?! W swoim
życiu odwiedziłam już kilka stadionów, ale żaden nie może się równać z
rozmachem i ogromem San Siro. Stadion jest po prostu olbrzymi, a widok 80
tysięcy ludzi na trybunach robi niesamowite wrażenie.
Gdy usłyszałyśmy z Olą na żywo hymn Ligi Mistrzów poczułyśmy
jak przechodzą po nas ciarki.
Większość ludzi myśli, że kibicowanie na meczu to zabawa i
czysta, beztroska radość. Dla prawdziwego kibica kibicowanie wiąże się jednak z
niemal fizycznym cierpieniem, pozostawaniem w ciągłym napięciu przez ponad 1,5
godziny. Rozpoczęcie meczu wiązało się dla mnie z ogromnym przypływem
adrenaliny, ale też lekką obawą czy moi Rossoneri sobie poradzą. Szybko okazało się, że są w świetnej formie, kontrolują grę i rozbijają wszystkie ataki Blaugrany jeszcze daleko przed polem karnym. Po pierwszej połowie mogliśmy więc
wszyscy odetchnąć.
W drugiej połowie Milan grał jeszcze lepiej. Pozostało
czekać tylko na pierwszą bramkę. Gdy w końcu ta wielka chwila nadeszła cały
stadion eksplodował. Razem z siostrą skakałyśmy i krzyczałyśmy na całe gardła z
tłumem kibiców. Co to było za uczucie! Po prostu szaleństwo! Cały stadion
wykrzykiwał tylko jedno nazwisko – BOATENG! Pierwsza bramka uciszyła na
szczęście kibiców Barcelony, zajmujących sektor nad nami, którzy zamiast
kibicować swojej drużynie, wykrzykiwali obraźliwe słowa pod adresem Milanu.
Szczerze nienawidzę takiego „burackiego” zachowania. Po drugiej bramce wszyscy
znaleźliśmy się w piłkarskim niebie. 2:0 z wielką Barceloną to nie lada
osiągnięcie. A doświadczyć tego na żywo? Bezcenne…
Ostatni gwizdek sędziego i ten wspaniały spektakl dobiegł
końca. We wspaniałych nastrojach wróciliśmy do autokaru, gdzie pomimo zmęczenia
świętowaliśmy zwycięstwo do rana. Okrzykom Milan due – Barca zero nie było
końca:) Koledzy z Milan Club Polonia stwierdzili, że te dwie bramki Milanu to
zasługa moja i siostry – bo w końcu we dwie reprezentowałyśmy żeńską część
kibiców Rossonerich. Dlatego na następny wyjazd polecili nam zabrać koleżanki:)
Ostatecznie cała przygoda trwała 3 dni, w trakcie których
zupełnie oderwałam się od szarej rzeczywistości, ani przez moment nie myślałam
o pracy i nauce. Pozostawałam w stanie ciągłej euforii. Chłopaki – DZIĘKI!!!
Alè alè alè Milan alè
Forza lotta vincerai – Naprzód walcz, wygrasz
non ti lasceremo mai – Nigdy Cię nie opuścimy
Choć wynik 2:0 w Mediolanie nie wystarczył niestety do
wyeliminowania z Ligi Mistrzów Barcelony, a porażka na Camp Nou okazała się dla
mnie i siostry bardzo dotkliwa, to na osłodę pozostały nam piękne wspomnienia z
pierwszego pojedynku na San Siro. I tych wspomnień nikt nam nigdy nie odbierze.
Już nie możemy się doczekać kolejnego wyjazdu na mecz, może uda się jeszcze raz
pokibicować Rossonerim na żywo w tym roku? Kto wie?:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Nie wahaj się, napisz co myślisz! Nawet nie wiesz jaką frajdę sprawi nam Twój komentarz :-).